Geoblog.pl    maugosiam    Podróże    American dream    Los Angeles, California, day 3
Zwiń mapę
2013
06
cze

Los Angeles, California, day 3

 
Stany Zjednoczone Ameryki
Stany Zjednoczone Ameryki, Los Angeles, California
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11515 km
 
Oooo! A co to tak pochmurnie? Hmmm nie ma więcej niż 20 stopni. Krupuś jest rozczarowany i cały czas mówi, że w telewizji zawsze w Kaliforni świeci słońce. Oszukali go! Hahahahaha. Mimo moich ostrzeżeń zakłada krótki rękaw a polara bierze do auta. Ja tam się opatulam, bo po nowojorskiej zmarzlinie drugi raz już się nie dam nabrać.

W auto i do Beverly Hills. Dziś mamy w planach zobaczyć Uniwersytet i kilka domów celebrytów. Uniwerek jest olbrzymi. Śmiesznie, bo przy budynkach wydziałów typu science – sami skośni, a przy humanistycznych, dzieci kwiaty w lennonkach.

Z racji tego, że śniadanie było cienkie, szybko jesteśmy głodni i wpadamy do znanego nam z NYC Whole Food Marketu (mekka organicznych). Poza tym mają tam darmowy parking dla klientów.
Szybko coś wrzucamy na ruszt i idziemy piechotą rozejrzeć się po miasteczku uniwersyteckim. Ale mają fajny otwarty market, gdzie ludzie sprzedają świeże owoce, warzywa, miody, wypieki i soki. Kupujemy sobie koszyk kalifornijskich truskawek. Ale są słodkie! Przepyszne! Mniam mniam mniam!

No dobra, to zobaczmy gdzie urzędują Jack Nickolson i Madonna. Adresy hollywoodzkich gwiazd są ogólnodostępne z tym, że jesteśmy bardzo świadomi, że koło tych domów będzie można jedynie zwolnić prędkość jazdy– zero postojów ani wysiadania z auta. Okolica jakby to powiedzieć – średnia. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Ejjj – czemu nie ma tego przepychu? Te domy mają po 20 lat i nawet na naszym osiedlu w Wysokiej są gustowniejsze. Łeee. I tak przez całą drogę. Owszem: przystrzyżone trawniki i zadbane roślinki ale to nic wy-jąt-ko-we-go! W końcu, prawie na samym szczycie wzgórza, znajdujemy miejsce do zaparkowania. Wysiadamy i stamtąd już można zobaczyć ogrody domów, które wcześniej widzieliśmy tylko od frontu. No cóż. Niektóre mają jakiś basen, ale żeby coś powalającego to nieee.

Rozczarowani zjeżdżamy do stóp wzgórza. Tam domy prezentują się już znacznie okazalej. Może nie mają widoków na całe Los Angeles ani wielkich ogrodów ale same budynki czasami przypominają bajkowe pałace. Większość jest w tym samym stylu: bardzo jasny kolor elewacji z białą, bardzo ozdobną okienną i drzwiową stolarką. Piękne trawniki, fontanny i figury wystrzyżone w żywopłotach – to już specjalizacja latynoskich firm landscapeing’owych. Fajnie, ale nie mój styl. Za klasycznie.

W planach na dziś jest jeszcze MOCA – galeria sztuki nowoczesnej. Większość eksponatów widziałam w Internecie, ale i tak jestem napalona. Krupuś coś jeszcze przeczytał dziś rano, że w LA jest największy kościół scientologów. Może by tak wpaść tam po drodze i zobaczyć Toma Cruse’a. Ogólnie bawi nas ten cały scientologiczny ruch i wizja próby wciągnięcia nas do tej sekty wydaje się być niezłą rozrywką. Aaaa jedziemy!

O! Darmowy parking dla parafian – cudownie. Wchodzimy do środka, a tam supernowoczesne wnętrze. Po chwili podchodzi do nas miły pan i pyta czy jesteśmy tu pierwszy raz. My, że tak. On, że zaprasza nas na taką serię filmików celem zapoznania z ruchem. My, że chętnie. Krupuś jeszcze piszczy, że chce siku więc pan pokazuje mu ubikację, a mnie usadzają do pierwszego stanowiska z TiWi. Krupuś wraca i zapuszczamy propagandę. Po 2 minutach zupełnie się wylutowujemy, ponieważ filmik jest zajebiście ciekawy i z przyjemnością słuchamy o założycielu i podstawach ruchu. Idziemy do drugiego stanowiska i z kolejnego filmiku dowiadujemy się naukowych podstaw o ludzkich emocjach. Też fajne! Nie mamy czasu siedzieć tam całego popołudnia więc pomijamy większość z udostępnionych tam informacji. Krupuś bierze trochę płytek CD na później. Kurde – spodziewałam się hare-kriszna a tu grupa ludzi chce lepiej rozumieć siebie – nic poza tym. Aż mi głupio, że przed wejściem zrobiłam sobie fotkę, z której miałam się w przyszłości śmiać. Zmierzamy do wyjścia, a tam zaczepia nas pani i pan z obsługi i pytają czy się nam podobało. Szczerze przyznajemy, że nie mięliśmy czasu na wszystko ale ogólnie, że super. Spodziewamy się, że może jeszcze teraz zasieją propagandę ale mylimy się. Pani jest bardzo miła. Pyta skąd jesteśmy i co tu robimy. Opowiadamy o wakacjach. Ona doradza nam co tu jeszcze można zobaczyć i między innymi opowiada o świetnym planetarium. Krupuś się tak podkręcił, że już nawet nie chce mnie słuchać, a ja piszczę, że zaraz zamkną nam MOCA’ę. No nie mam wyboru i… jedziemy do planetarium. Rzeczywiście jest super zorganizowane. Nawet ostatni nieczytaty/niepismaty idiota zakuma na czym polega zaćmienie słońca, pory roku czy strefy czasowe. Krupusiowi się podoba. No przyznaję, że mi też ale.. MOCA!

Prujemy do galerii. Nie ma gdzie zaparkować. Kołujemy a tu godzina do zamknięcia. Wreszcie coś się trafia. Jakiś nieangielskojęzyczny latino inkasuje od nas 6 baksów i lecimy pieszo. No! Zdążyliśmy! Ale jest faaaajnie! Tyle inspirujących rzeczy. Niektórych eksponatów nie rozumiem, a niektóre wydają mi się przejrzyste i znaczące.

Po powrocie do hotelu Krupuś przyznaje mi się, że zmarzł i źle się czuje. Boli go gardło i ma katar. Super! W NYC przetrwaliśmy, a tu na ostatniej prostej się wyłożymy. No jasna cholera! Najgorzej, że jak mnie zarazi to mam z głowy wyjazd. Mój katar to nie katar tylko od razu zapalenie zatok. Buuuu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
maugosiam
malgorzata majchrowicz
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 45 wpisów45 16 komentarzy16 275 zdjęć275 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
23.05.2013 - 15.06.2013
 
 
02.05.2010 - 17.05.2010