Geoblog.pl    maugosiam    Podróże    American dream    Los Angeles, California, day 2
Zwiń mapę
2013
05
cze

Los Angeles, California, day 2

 
Stany Zjednoczone Ameryki
Stany Zjednoczone Ameryki, Los Angeles, California
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11513 km
 
Rano spotyka nas niemiła niespodzianka. Cena hotelu obejmowała śniadanie. Hmmm, no zwał jak zwał ale chleb tostowy z margaryną i najtańszą galaretką truskawkową (która nie ma nic wspólnego z truskawkami) to już przesada.

Jedziemy do centrum Miasta Aniołów. Łaaaaaał. Oni tu mają sieć autostrad po 6 pasów w każdą stronę w samym centrum miasta. Sieć! Nie jedną autostradę, nie dwie – sieć! Trzeba mieć oczy w koło głowy ale się jeeeeedzie. Nie ma korków.

W parę minut jesteśmy w downtown. Po drodze slumsy. Sami czarni i latynosi. GPS pokazuje, że mamy 7 minut do celu a tu nic się nie zmienia. Nagle krajobraz transformuje się zero-jedynkowo. Robi się zielono i czysto. Dużo wieżowców ale już na pierwszy rzut oka widać, że to nie drugi Manhattan. Krążymy szukając jakieś mety. Wszędzie płatne parkingi ale nie ma tragedii, bo cały dzień kosztuje 6 dołków. Pogoda nas rozpieszcza. Jest może ze 24 stopnie i świeci słońce. Krupuś ma swoją check-listę. Posłusznie drepczę za nim. Z takich bardziej znanych rzeczy odwiedzamy salę koncertową Disney’a. Robie wrażenie. Poza tym chodzimy sobie uliczkami dzielnicy biznesowo-finansowej. Krupuś coś wyjątkowo nie chamra się ze mną, że pędzę. Hmmm, bo… nie pędzę. Czemu tak zmieniłam tempo? I wszystko jasne! Bo nikt tu nie pędzi. Nawet zagarniturowani urzędnicy i przedsiębiorcy spokojnie spacerują. Mało tego ludzie się uśmiechają. Do nas? Do wszystkich! Jest miła atmosfera i co druga nieznana osoba nawiązując z nami kontakt wzrokowy mówi: „Hi!”. Uwaga uwaga: pan policjant też! Hahahahahaha. Hmmm to radykalnie zmienia moje podejście do tematu legalizacji marihuany. Oni tu chyba jako jedyni w USA mogą spokojnie palić zielsko. Jeśli takich skutków mięlibyśmy doświadczyć w szarej, zapyziałej i drętwej Polsce, JESTEM ZA!

No dobra. Koniec szwendania. Jedziemy do Hollywood. Znów akcja: szukanie miejsca parkingowego, przez co nie koncentrujemy się na krajobrazie. Dopiero wysiadając z auta widzimy jaki tu potworny SYF! Na ulicach sami czarni wlepiający nam swoje płyty. Bezdomni śpią oparci o obsikane mury kolejnych kamienic. Plastik i tandeta! I znów kolejny Batman, Supermen, Shreck, Yeti i inni namolni przebierańcy. Staramy się nie zwracać uwagi na ten cały chłam tylko szukamy interesujących nas chodnikowych „gwiazdek”. No: jest KEVIN SPACEY! W sumie to by było na tyle… No może jeszcze ROD STEWARD dla mojej kochanej mamusi. Krupuś jeszcze szuka Micheala Jacksona. Jest! Cykamy fotki i spadamy.

Jedziemy na punkt widokowy, z którego pstrykniemy sobie zdjęcie ze sławetnym napisem HOLLYWOOD w tle. Słońce już zachodzi i trzeba się spieszyć. Najpierw pierwszy punkt – nooo fajnie widać ale za bardzo z boku i niektóre literki się za bardzo zbijają. Przez ten cały pośpiech przy przekładaniu aparatu zostawiam na klapie bagażnika swojego smartphona. Jedziemy dalej. Kolejny punkt jest wyżej i fotki są jeszcze fajniejsze. Jednak jeszcze wyżej widzimy praktycznie ideał. Znów w drogę. Tam strzelamy najfajniejsze zdjęcia i ja się upieram na nakręcenie filmiku z komórki dla naszej przyjaciółki. Nie możemy znaleźć mojego telefonu i kręcimy z Krupusia. Wsiadamy do auta i przypominam sobie gdzie jest telefon. Jasna cholera! Musiał spaść. Robi się ciemno. A my jedziemy najwolniej jak się da i dzwonimy na mój amerykański numer z nadzieją, że usłyszymy znaną melodyjkę dzwonka z jakiś krzaczorów. Nie ma. Krupuś jest na mnie wściekły. Akurat dobrze się złożyło że tego samego dnia rano usunęłam aplikację przechowującą większość moich ważnych dokumentów i hasła do różnych portali. Masakra! Jakbym coś przeczuwała. Nie martwię się tym, że ucierpi nasz budżet. Martwię się, że wszystkie moje dane wpadną w niepowołane ręce. Moja maile, mój terminarz… wszystko! I jak tak już prawie ryczę, patrzymy a na drodze leży coś czarnego. Wyskakuję z toczącego się jeszcze samochodu. Jest! Rozwalony w drobny mak, ale jest! Najśmieszniejsze, że w kawałkach a jeszcze dzwoni i amerykańska karta sim jest CAŁA! Ufffff.

No trudno. Ale mam nauczkę! No nic – to tylko rzecz!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
maugosiam
malgorzata majchrowicz
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 45 wpisów45 16 komentarzy16 275 zdjęć275 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
23.05.2013 - 15.06.2013
 
 
02.05.2010 - 17.05.2010