Rano budzą nas promienie palącego słońca. Z okna pokoju na 12 piętrze roztacza się panorama na centrum miasta. Pakujemy się, ponieważ zmieniamy hotel.
Pomiędzy check-outem a check-inem w hotelach jest 4h. Jedziemy do factory outletu. Do każdego ze sklepów w olbrzymim pasażu wchodzi się z ulicy. Różnica pomiędzy 40 stopniami na zewnątrz, a przesadnie klimatyzowanymi pomieszczeniami jest olbrzymia. Jednak przemieszczanie daje swojego rodzaju ulgę. Jak umieramy z gorąca, wchodzimy do sklepu. Jak za bardzo zmarzniemy w sklepie – spacer po dworze.
Kupujemy sobie po kilka markowych rzeczy, na które nie byłoby nas stać w Polsce. Tu płacimy za to powiedzmy – akceptowane pieniądze.
Wieczorem idziemy na spacer główną ulicą miasta grzechu. Mijamy kolejne hotele i kasyna. Właściciele tych przybytków rozpusty już sami nie wiedzą jak przyciągać klientów. Zwyczajne budynki z drzwiami i oknami, zaopatrzone w nazwijmy to luksusy zupełnie nie wystarczają. To można mieć wszędzie. Tu potrzebne jest znacznie więcej. Hotele są w dużej części stylizowane na różne miasta świata. Nie mylić stylizacji z jakimiś drobnymi szczegółami. Stylizacja to na przykład gigantyczna Wieża Eiffla wyrastająca ze ściany budynku czy fosa po której pływają weneckie łodzie. Jest też statek piracki, Piramida Cheopsa, Statua Wolności i masa innych. Komedia. Po co zwiedzać świat, skoro świat skupił się tu – na samym środku pustyni.
Kolejny hotel jest jeszcze fajniejszy. Mieszkamy na 17 piętrze i widok z okna jest jeszcze piękniejszy. Hall i lobby są urządzone jak poczekalnia dworca kolejowego z początku XX wieku. Są zegary i cudowne lakierowane, ciemne, drewniane meble i podłogi. Pokoje są glamourowe, ale nie „ciężkie”. W oknach są bardzo szerokie poziome drewniane żaluzje, na ścianach gustowne tapety – śliczne!