Dojeżdżamy do Vegas i już z daleka zalewa nas ocean migających złotych światełek. Łoooo matko! W życiu czegoś takiego nie widziałam! Bez większego problemu lokalizujemy nasz hotel. Pan na recepcji jest arcy-miły. Oprócz klucza do pokoju na 12 piętrze, dostajemy jeszcze 5$ kupony do kasyna i na drinki. Łaaał – ceny hoteli w Vegas są połowę niższe niż w Polsce i jeszcze dają tam takie bajery! No no no.
Idziemy pić i grać!!! Kasyno jest olbrzymie i w większości wypełnione automatami do gier. Przy wielu z nich siedzą starsi ludzie w skupieniu rozgryzający algorytmy działania jednorękich bandytów. Jest pełno dymu i gra głośna muzyka. Przy tych starszych ludziach często stoją ich własne „balkoniki”. Komedia. Nie potrafią się samodzielne poruszać a odpalają peta od peta i ze stoickim spokojem przepierdzielają całe emerytury. Gdzieniegdzie latynoskie krupierki o śmiertelnie poważnych minach w półmroku, na zielonych tapicerowanych stołach, sprawie rozdają karty czy kolorowe żetony. Cała ta sytuacja wprowadza nas w świetny nastrój. Zasiadamy do jednorękich bandyów – każdy do swojego. Zaczyna się. Średnio rozumiemy zasady bardzo prostej gry. Wiemy tylko, że wygrana to sekwencja powtarzających się obrazków. Raz po raz kręcimy i co udaje się nam wygrać to od razu przegrywamy. Maszyny wydają zabawne dźwięki: przy wygranej uderzających o metalową rynnę monet, przy przegranej pozytywki. Śmiejemy się tak że bolą nas brzuchy a pani przy sąsiadującym automacie spogląda na nas zabójczym wzrokiem. Chyba jej przeszkadzamy hahahaha.
Bilans gry = 3,5 $.