Znów rano nie kontaktuję. Krupuś już od dłuższej chwili zakłóca mi spokój. Tak dobrze mi się śpi! Ani myślę się ruszyć z bialutkiej czeluści mięciutkich poduszek.
Po śniadaniu ruszamy w miasto. Jest straszny upał – ponad 30 stopni. Punkt pierwszy: Biblioteka Kongresu (Library of Congress). Pięknie to zorganizowane! Ekspozycje są zwięźle i ciekawie poopisywane.
Dalej: Kapitol (U.S. Capitol). Wczoraj widzieliśmy go z zewnątrz – dzieło sztuki. Dziś wchodzimy do środka. Cały czas szukam tego miejsca, z którego Marcin Firlej, jako korespondent z USA nadaje do Wiadomości, mając w tle właśnie to, co ja właśnie widzę z kilku centymetrów. Każde z odwiedzonych miejsc poprzedzone jest przejściem przez bramkę wykrywającą metal i kontrolą zawartości torebki w X-Ray’u. Dodatkowo w siedzibie parlamentu nie możemy samodzielnie się poruszać . Każdej grupie przyporządkowany jest przewodnik. Nasza pani jest od samego początku jakaś dziwna. Cały czas podejrzanie się cieszy i jest nadmiernie (nawet jak na Amerykankę) naspidowna. Zakładamy słuchawki i w drogę. O większości postumentów i postaciach na obrazach słyszmy jakby byli jej dobrymi znajomymi. Co chwila wykrzykuje, że genialna z nas grupa i nagradza „good job’ami” nawet przejechanie odcinka muzeum ruchomymi schodami. No rzeczywiście – to jest wyzwanie! Hahahahha. Komedia. W programie jest też oglądanie filmu o historii rządów w USA – propaganda jak nic, ale jak genialnie zrobiona…
Potem idziemy do ogrodu botanicznego. W kilku olbrzymich szklarniach mają wszystkie klimaty świata. W niektórych pomieszczeniach jest tak wysoka wilgotność, że w 3 minuty jesteśmy cali mokrzy. Wszystko jest takie nowoczesne! Niektóre rośliny mają skierowane na siebie kamery i na dużym monitorze możemy dojrzeć malutkie szczególiki, np. jak rosiczka pożera owady.
Hmmm, co teraz? Jeeeestem głooodnaaa! Zmierzamy w kierunku jakiegoś jedzenia ale po drodze mamy Muzeum Amerykańskich Indian (National Museum of American Indian). Też na początku zapodają film, a potem 4 piętra pióropuszy i indiańskich wynalazków – sceneria jak z Dr Queen. Kolejny raz najwyższa nota za organizację obiektu! Nie ma się co oszukiwać. W dużej mierze targetem tych muzeów jest szkolna młodzież, która nie przyswoi propagandy jeśli będzie to nudny bełkot. A takiej młodzieży widzimy tam całe autokary. Są i klasy 13-latków z kolorowymi włosami i zakazanych mord Bronxu i ortodoksyjnych żydowskich chłopców. Wszyscy mijają się pokojowo i rzeczywiście większość jest zainteresowana zadanym tematem.
No, jeszcze z 3km i będziemy jeść! Mijamy Obelisk Washingtna (Washington Monument) i Biały Dom, ale nie udaje się nam dojrzeć Pani Obamowej opalającej się w ogrodzie. Temperatura jest nieznośna, a klimatyzowane pomieszczenia zdecydowanie za bardzo wychłodzone. Nie możemy sobie znaleźć miejsca. Wciągamy po 1 i ½ hamburgera w Shake&Shacku i… czujemy ulgę. W odróżnieniu od tego w NYC – w ogóle nie stoimy w jakiś chorych kolejkach.
Wracamy do hotelu. Krupuś napalił się na basen ale jak przeszliśmy kolejne 5-6km w dzikim upale nie mamy już na nic siły.