Krupuś wyciąga mnie z łóżka przed 8 (świat się wali; zawsze jest odwrotnie), żeby mieć zapas czasu na pakowanie i śniadanie przed podróżą do Washington’u. Jest piękna pogoda – aż szkoda jechać. Jemy w jednej z organicznych knajpek i pijemy kawę. 4 godziny w autobusie mijają bardzo komfortowo.
Washington jest… pięęęękny! Antyczna architektura przypomina Ateny. Pomimo zdecydowanej większości czarnych, na ulicach jest bardzo czysto. Drogi i chodniki są nadzwyczaj szerokie. Nawet w House of Cards nie wyglądało to tak okazale. Jestem zachwycona!
Hotel z zewnątrz nie wygląda jakoś powalająco, ale w środku jest bardzo ładnie. Nasz pokój jest przestronny, a z okna 5-tego piętra rozciąga się relaksująca perspektywa. Buzik hotelowy podrzuca nas do ścisłego centrum. Mnóstwo tu meksykańskiego jedzenia. Mniam mniam mniam – pyyyszne!