Nooo – karta się odwróciła. Niedziela wita nas pięknym słońcem. Rano jedziemy zobaczyć jeden z najstarszych dworców kolejowych (Grand Central Station), żeby resztę dnia spędzić z Krupusia kuzynem. W cenie tygodniowego biletu na metro mamy też kolejkę linową prowadzącą na Roosvelt Island. Aleee fajnieeee! Mały wagonik pędzi najpierw między wieżowcami, gdzie możemy zaglądać ludziom w okna, a potem wysoko wysokooo nad wodą na wyspę. Na wyspie nie ma nic ciekawego więc szybko fruniemy z powrotem na Manhattan. Ja upieram się, żeby zobaczyć Greenpoint. Kuzyn Krupusia nam odradza, twierdząc, że szkoda czasu. Wychodzi na moje. Ja po prostu muszę zobaczyć tę BIEDRONKĘ w Ameryce i koniec. Rzeczywiście – czas tu zatrzymał się 20 lat temu. Widać to po PeeReLowych wystawach sklepów i restauracji. Wszędzie słychać polski i widać polską urodę. Folklor! :). Chociaż ta wycieczka kosztowała mnie rozwalenie sobie butów na nierównym chodniku, nie żałuję ani minuty. Fotka z logo BIEDRONKI zaliczona.
Wracamy na Manhattan. Kuzyn Krupusia chyba ciężko odchoruje nasz przyjazd, bo znów jemy jakiś STREET FOOD. Jest wegetarianinem i pewnie z pół roku zajmie mu odtruwanie się z baraniny hihihi. Trochę z tego żartujemy, ale finał jest taki, że sami też coraz częściej robimy zakupy w organicznym markecie :P.
Czekamy, żeby zrobiło się ciemno, bo jeszcze nie mięliśmy okazji zobaczyć milionów światełek Times Squere’a. Ale ludzi! – jak w Sylwestra w Rynku we Wrocławiu hahahaha. Spacerujemy do późna po mieście i oddychamy pełną piersią. Tak tak pełną piersią – wszystkie taksówki i duża część samochodów jest hybrydowa i to się naprawdę czuje! Jedyne niebezpieczeństwo tego rozwiązania to brak ryku silnika. Łatwo można wejść takiemu prosto pod koła.