Cały piątek leje. Jest tak zimno, że nosimy na sobie wszystkie cieplejsze ubrania, jakie zabraliśmy – jedne na drugie. Co udaje się nam odrobinę wyschnąć i zagrzać, znów mokniemy. Mamy poczucie straty. Ostatnie piętra drapaczy chmur są w… chmurach. Normalne tempo zwiedzania przy takich warunkach atmosferycznych okazuje się być zabójcze.
Oprócz kręcenia się po ścisłym centrum, z większych szlagierów odwiedzamy 9/11 Memorial. Robi wrażenie. Pośród upchanych w mikroskopijnych odległościach wieżowców ktoś pozwala sobie na najdroższym gruncie na świecie zrobić dwie rozległe, głębokie na wiele metrów fontanny. Jak to się im opłaca? Aaaa: opłaca. Biorą kasę za wstęp od ciekawskich, żądnych zobaczenia wyrwy w ziemi po atakach terrorystycznych.
Ponieważ większą część dnia spędzamy z Krupusia kuzynem, jesteśmy zdoktrynizowani jego stylem życia – mianowicie ORGANICZNY DO NIEŚMIERTELNOŚCI. Trochę nas to zachwyca, trochę… bawi. Swoją drogą to bardzo ciekawe jak miliony ludzi uwierzyło, że kurczak, zanim ukręcono mu łepek, był humanitarnie traktowany. Albo jak to możliwe, że „niby-nie-nawożone” truskawki mają rozmiary śliwek.. Ale nic to – o czym ja tu rozprawiam – u nich przyjął się kościół scientologów – tyle na ten temat.
Cały czas jeszcze cierpimy z powodu zmiany strefy czasowej. O 21 padamy na pysk.