Dziś śpimy jak zabici. O 9:00 dzwoni alarm w komórce i jesteśmy zaskoczeni, że nawet namolny kosiarz trawy nas nie obudził. Wczorajsze browarki zrobiły swoje :)
Szybko pakujemy ciuchy do walizek i o 10:00 odpalamy silniki :). Niebo bezchmurne, zero wiatru, cudownie! Dekolt piecze mnie niemiłosiernie i jedyne co mogę założyć to podkoszulek Ferdynanda Kiepskiego. Krupuś wciąga krótkie spodnie przez swoje różowiutkie kolana i jest git.
Krajobraz dalej nizinny. Góry, które widzimy w oddali, są jakby za mgłą i nikt w nie tak na prawdę nie wierzy.
Jesteśmy głodni. Trzeba zjechać z autostrady. Trafiamy do miasteczka przeniesionego rodem z Arizony. Okurzone pickupy i faceci w kraciastych koszulach.
Znajdujemy bar i kupujemy sobie po ciastku. Ceny dużo niższe niż wszędzie, a jakość identyczna z miejscami, gdzie do tej pory jadaliśmy.
Coraz bardziej rozjaśnia mi się, jak prosperują te greckie wiosko-miasta. Tu rączka myje rączkę. Przedsiębiorczość lokalna wspiera inną przedsiębiorczość lokalną. Chińszczyzna jest sprzedawana tylko w wydzielonych sklepach z czerwono-żółtymi lampionami nazwanymi spójnie "China Town". Lokalne produkty są promowane i cenione. I to o dziwo działa!
Przez całą drogę trwają pertraktacje: gdzie nocujemy? Krupuś upiera się na kolejną dzicz z plażą i krystalicznie czystą wodą (do której nie może wejść, bo jest tak zimna). Ja nie chcę o tym słyszeć i drę się, że PATRA, PATRA i PATRA. Ja chcę do miasta, do restauracji, kafejek, barów, ludzi, fajnych budynków, ciasnych uliczek, deptaków i sklepów! Jestem jednak przekonana, że moja pozycja jest przegrana... Chociaż, jest taka jedna rzecz, która jest w stanie skusić Krupusia do wjechania do miasta: Najdłuższy wiszący most świata na wejściu do Kanału Korynckiego.
Dojeżdżamy do Patry i do mostu. Aleeee widoki. Cykamy foty. Wcześniej już lekko wbijamy się w miasto i już słyszę litanię, że tu się nie daje jeździć. Cholera - a mi się tak podoba! Namawiam Krupusia, żeby chociaż zerknął do POI w GPSie pod kątem noclegów. Zgadza się i pojawia się jakiś jeden jedyny hostel. Docieramy na miejsce gdzie dowiadujemy się że mają tylko 6-cio osobowe pokoje. Pojawia się tam jednak nie wiem skąd żona właściciela, która mówi, że jej brat wynajmuje pokoje w centrum. Hurrrra! Sprawdzają dostępność i znajduje się ostatni wolny dla nas! Hurrra, hurrrra, hurrrra! Krupuś mówi, że jak już tak bardzo chcę to możemy zostać. Jedziemy za panią do jej brata i oglądamy pokój. Rewelacja! Tanio nie jest ale za to położenie: HIT!
Zostawiamy rzeczy i do miasta! wszędzie stąd bliziutko więc zostawiamy auto pod hotelem i w długą. Tłok, hałas i mnóstwo rzeczy do sfotografowania! Krupuś się rozkręca i mówi, że rzeczywiście jest lepiej niż na zadupiach. Robimy sobie długi spacer i oglądamy: ruiny zamku i kościół Agios Andreu, skwerki, uliczki, drzewka pomarańczowe, wystawy sklepów, tłumy ludzi na skuterach. Robimy fotki aż do samego zachodu słońca.
Wieczorem odkrywany taras widokowy w naszym hotelu, z którego widać wielkie promy stojące w porcie. Bajka!