Śpimy do późna i na śniadanie trafiamy koło 11:30. Prosto z miasta idziemy na plażę i spędzamy tam większość dnia (w sumie do momentu, kiedy kończy się nam woda pitna).
Koło 15:00 jesteśmy głodni i w poszukiwaniu jakieś niekomercyjnej tawerny przebijamy się przez kolejne wioski. Wioski niestety śpią i nawet spożywczaki są pozamykane.
Wracamy do nas. Idziemy do jednej z portowych restauracji. Zamawiamy grillowaną ośmiornicę, musakę (tradycyjne danie greckie) i sałatkę. Wszystko jest rewelacyjne (niestety w parze z jakością idzie cena). Robi się chłodno więc nie siedzimy w porcie zbyt długo. Wracamy do pokoju, bo w planach mamy jeszcze spacer po okolicy naszego pensjonatu.
Wieczorem Krupuś narzeka na przypalone... KOLANA :). Rzeczywiście są mocno różowe. Nabijam się z niego ile tylko się da, ale do czasu. Okazuje się, że tak sobie przysmażyłam dekold, że nawet nie mogę się umyć.
Dziś zaplanowaliśmy zdjęcia zachodu słońca. Żeby go nie przegapić już koło 19:00 idziemy z aparatami na plażę. Do meritum jeszcze trochę brakuje więc siadamy na kocu a koło nas 2 bonisławy zakopane po kolana w piachu :). Fotki udane, bronisławy dopite - można wracać.
Wieczorne mycie jest komedią, bo okazuje się, że nie ma wody. Idę do właścicielki i mówię: "kajn wasser". Pani zrozumiała i woła jakiegoś mechanika. Cały czas się ze mnie śmieje, że na początku powiedziałam, że nie znam niemieckiego a cały czas z nią gadam. Mechanik naprawia wodę i po kąpaniu padamy jak kawki.