Geoblog.pl    maugosiam    Podróże    Grecja (Ateny i Peloponez)    Port w Githio!
Zwiń mapę
2010
06
maj

Port w Githio!

 
Grecja
Grecja, Githion
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 186 km
 
Tym razem przezornie nastawiamy budzik na 8:00, bo niespecjalnie możemy pozwolić sobie na poranne lenistwo. Dziś jedziemy do Lakonii. W przewodniku napisali, że nazwa krainy jest nieprzypadkowa, bo pochodzi od cechy tubylców: lakonicznego wyrażania myśli. Hmmmm… to kompletnie nie dla mnie, ale dla Krupusia raj na ziemi.
Przechodzimy jeszcze tylko na drugą stroną ulicy na szybkie śniadanie i pakujemy walizki do auta. Znów nie kumamy, dlaczego na rachunku z kawiarenki mamy inne ceny niż te przyczepione do bułeczek… z panią obsługującą i tak raczej byśmy się nie dogadali więc płacimy ile każe i w drogę.
Droga jest jak serpentyna, chociaż trzeba im przyznać, że nawierzchnia jest całkiem dobra. Czasem tylko nie ma barierek a urwiska mają po kilkadziesiąt metrów w dół. A na dole morze. Jedziemy powolutku, może nie ze względów bezpieczeństwa ale po to by chłonąć jak najwięcej z widoków. W radiu już kolejny raz puszczają piosenkę jakiegoś lokalnego Garou. Jest cudownie. Wszystko do siebie pasuje. Obraz z dźwiękiem i zapachem są spójnie jak nigdzie indziej na świecie.
Nagle z naprzeciwka widzimy tuman kurzu. Jak tylko podjeżdżamy bliżej okazje się, że pan pasterz przepędza kozy. Cały fun polega na tym, że on nie przepędza ich przez ulicę, ale ulicą. Kozy wydają się nami w ogóle nie przejmować i nie zamierzają zejść z naszego pasa jezdni. W końcu przebijamy się przez całe stado. Udaje mi się cyknąć kilka fotek z okna :). Jestem wściekła, bo nie mam żadnego zbliżenia. Krupuś znów się nie domyśla, kiedy ma jechać wolniej a kiedy szybciej. Wrrrrr.
W połowie drogi postanawiamy zrobić sobie odpoczynek. Trafiamy do Leonidio, gdzie znajdujemy małą opustoszałą plażę i port jachtowy. Kupujemy pomarańcze i lody za zbójeckie ceny i… do wody. Krupuś już tyle czasu na to czekał, że nie dało mu się tego zabronić. Ja grzecznie czekałam na kocu a on, mimo, że woda była lodowata, wskoczył do niej z rozbiegu. Chyba też mu było za zimno, bo ta kąpiel trwała nie więcej niż 10 minut.
Ruszamy dalej. GPS się nie popisał i na darmo jedziemy kilkanaście kilometrów. Zawracamy z powrotem do Leonidio i znajdujemy drogę, którą już sobie upatrzyliśmy na mapie. GPS ulega. Dalej jedziemy już zgodnie.
W pewnym momencie jednak dochodzimy do wniosku, że ten GPS miał jakąś myśl przewodnią, że próbował nas odwlec od „czerwonej drogi” z mapy. Nachylenia stoczy są zabójcze. Czasami to boję się jak jasna cholera. Zakręty mają po 180 stopni a samochód jakby chciał powiedzieć: DALEJ PAŃSTWA NIE ZAWIOZĘ, BO TO JUŻ Z LEKKA PRZESADA. Jest coraz wyżej i wyżej. O ile na początku zatrzymywaliśmy się co parę minut i cykaliśmy fotki tak teraz morze zniknęło i są bardzo wysokie góry. Modlimy się, żeby tylko z naprzeciwka nie jechał nic większego niż motocykl. Na widok autokaru zamykamy oczy….
Daliśmy radę! :) Na samej górze spotyka nas przepiękna niespodzianka. Najpierw mijamy klasztor wkomponowany w strome zbocze góry a parę metrów dalej jest miasteczko Kosmas. Śmiejemy się, że to nie Kosmas tylko Kosmos (bo wyżej już nic nie ma)! Nieprawdopodobne, że na samej górze jest cywilizacja. Mają prąd, wodę i restauracjo-hotele. Robimy sobie przerwę i każdy rozchodzi się w swoją stronę, żeby mieć inne fotki.
Kawałeczek za miastem muszę odszczekać to wszystko co powiedziałam o tym, że już nigdy nie uda mi się zrobić fotki stadzie kóz. Spotykamy pasterza z całą chmarą kóz które całkiem chętnie pozują do zdjęć. Latamy za nimi jak szaleni ale efekt został osiągnięty. MAM KOZY!
Jesteśmy już głodni, więc postanawiamy nie rozciągać naszej wycieczki i jechać prosto do GITHIO. Jest jednak coś co rujnuje spokój zwłaszcza Krupusia: sady z drzewkami pomarańczowymi. On cały czas snuje plan jak tu sobie odbić grackie wydatki. Najgorzej, że moim kosztem. W pewnym dogodnym dla siebie momencie zatrzymuje samochód i każe mi urwać kilka pomarańczy „na spróbowanie”. Mam już przed oczami siebie w kajdankach i ostro protestuję przeciwko szabrownictwu. Bezskutecznie. Dostałam rozkaz i muszę go wykonać. Przerażona wyskakuję z auta i zrywam 4 wielgachne owoce. Serce mi wali więc już nawet nie myślę, o większej ilości i wracam. Od razu zastrzegam: więcej nie idę! Widzę uśmiech na twarzy Krupusia: PRZESZKOLONA!.
Dojeżdżamy do Githio. Jest przepięknie. Jakby czas zatrzymał się kilkaset lat temu. W samym centrum jest port i małe restauracyjki ciągną się sznurem niewiadomo dokąd. Jest dość późno, więc szukamy najpierw noclegu. Krótka piłka – pierwsze miejsce z reklamą pensjonatu ustrzelone. Pani nie mówi po angielsku i ciągnie mnie za rękaw do cennika. Cena jak byk: 50E. Kiwam głową, że chyba zgłupiała (tym bardziej, że standard jest średni). Pani wyciąga kartkę i mówi, że jak więcej niż 1 noc to 35E i tym sposobem dochodzimy do 30E – akceptowalnej sumy. Krupuś siedzi w aucie zaparkowanym na środku ulicy i mruga awaryjnymi więc trzeba szybko działać. Wpadam tylko i mówię, że po 3 dychy i bierzemy. Pani pokazuje miejsce parkingowe dla motocyklu i każe tam wjechać autem. Komedia.
Ja rozpakowuję rzeczy a Krupuś postanawia sam znaleźć miejsce parkingowe i tym sposobem wyjeżdża z miasteczka :D. Na szczęście wraca i idziemy na kolację.
Trafiamy do pierwszej knajpy, w której zachwyca nas turkusowy kolor krzeseł. Pan właściciel prowadzi restaurację i jednocześnie próbuje wychowywać 2 synów w trudnym wieku. Jest wesoło. Kompletnie nie rozumiem rabatów, których nam udziela ale finał jest taki, że czkamy na świeżą rybę z grilla i GRECKĄ :). A! no i browarki – koniecznie greckie. Pan przynosi piwo i dużą sałatkę pokrzykując przy tym na dzieciaki. Nie możemy się powstrzymać i co chwilę coś podskubujemy. Pomidory są słodkie jak pomarańcze, razi zachodzące słońce, pachnie woda i słychać dźwięki obijających się fal o jachty. Raj na ziemi. Tak wtedy myślałam, ale w tym momencie pan właściciel przynosi nam coś na talerzu i mówi, że to prezent od firmy. Co to? A to ośmiornica grillowana. Dla mnie ta kolacja mogłaby się w tym miejscu skończyć. Ośmiornica jest przepyszna a do tego tak egzotycznie wygląda. Najlepsze są przyssawki :). Potem na stół wjeżdża ryba i teraz zaczyna się robić ciężko. Najlepsza kolacja jaką jedliśmy do tej pory w Grecji!
Idziemy jeszcze tylko ma mały spacerek po urokliwych ciasnych uliczkach i wracamy do naszego punktu widokowego – pokoju z balkonem wychodzącym na całe miasteczko :).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2013-05-29 10:51
Uwielbiam takie widoczki.
 
 
maugosiam
malgorzata majchrowicz
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 45 wpisów45 16 komentarzy16 275 zdjęć275 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
23.05.2013 - 15.06.2013
 
 
02.05.2010 - 17.05.2010