Geoblog.pl    maugosiam    Podróże    Grecja (Ateny i Peloponez)    Noooo można wreszcie zobaczyć Ateny za dnia
Zwiń mapę
2010
03
maj

Noooo można wreszcie zobaczyć Ateny za dnia

 
Grecja
Grecja, Athens
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Budzimy się rano - jest piękna pogoda. Ogarniamy się i idziemy na śniadanie. Wszystko jest pyszne, ale smaku świeżych pomarańczy (jeszcze z ogonkami i listkami) nie da się opisać.
Zdążamy się jeszcze tylko szybko pokłócić przez kogo mamy w pokoju taki bałagan, a następnie ruszamy na miasto. Nie trzeba chyba dodawać, że każdy jest wyposażony w aparat. Nie jesteśmy nastawieni na ślęczenie nad przewodnikami i bieganiem od kamyka do kamyka (jak skośni) więc na totalnym luzie idziemy na Akropol. Świeci słońce a Krupuś który nie chciał mnie posłuchać w kwestii ubioru męczy się w czarnych krytych butach. Wycieczka wbrew temu wszystkiemu co pisały przewodniki nie jest w ogóle męcząca. Marmurowe głazy są dość śliskie i trzeba patrzyć pod nogi - to tyle. Górskie buty skośnych to zdecydowana przesada! :D. Robimy fotki i jest cudownie! Lato lato lato w rozkwicie. Pachną drzewa i uczucie zimna wydaje się zupełnie obce.
Kończymy z Akropolem, gdzie przepłaciliśmy za wstępy (kupiliśmy zbiorczy bilet na kilka zabytków, z góry wiedząc, że nie będziemy mięli ani czasu ani ochoty ich zwiedzić).
Jesteśmy głodni. W ulicznej greckiej sieciówce na Omonia kupujemy bułeczki (pseudo francuskie) z nadzieniem. Nie spodziewamy się ich smaku, ale okazują się REWELACJĄ! Jemy siedząc na brudnym krawężniku przed sklepem. Obok też ktoś coś je - widać norma.
Patrzymy na mapę i zastanawiamy się gdzie teraz będzie najbliżej. Hmmm najbliżej był parlament. Do parlamentu! Już w drodze (na piechotę) dało się wyczuć dziwne nastroje na ulicy. Co chwilę policja. Za moment wszystko było jasne. Znów manifestacja. Co my na to... JA: ŚWIETNIE - mam teleobiektyw. Wreszcie jest czemu robić fotki, bo te powtarzające się greckie kolumny są nudne jest 150. KRUPUŚ: Spylamy!. Nieee no co za człowiek! Jak to spylamy!? W końcu udaje mi się go przekonać, że z odległości nikt nas nie podpali koktajlem Mołotowa i zostajemy. W między czasie cykamy fajne fotki rytuału zmiany warty pod budynkiem parlamentu. Demonstracja jest pokojowa, a wyglądała groźnie tylko przez czających się wszędzie policjantów (z tymi charakterystycznymi dla zadym tarczami).
Jedziemy na Uniwersytet. Bardzo ładne budynki. Byliśmy w środku - nie było ludzi. Co to za uniwerek...
Stamtąd wsiadamy do metra i przekonani, że będzie szybko bo jedną linią, jedziemy nad morze do Pireusu. Po drodze przecieram sobie stopę - będzie odcisk. Jak tu dalej iść... :(. W pewnym momencie wszyscy wysiadają z metra i pani Greczynka próbuje nam coś po grecku wytłumaczyć. Widzi, że my nic, więc łapie jakiegoś gościa i go do nas ciągnie. Wreszcie gość nam wyjaśnia że są jakieś roboty na trasie i na pewnym odcinki trzeba się przesiąść na autobus. Drepczemy za wszystkimi (noga boli coraz bardziej) i wsiadamy do zatłoczonego autobusu. W tym momencie oboje zaczynamy rozumieć... świat widziany ze stacji metra to nie świat. Tu jest życie. Jedziemy tym autobusem z 15 minut i zaczynamy poznawać prawdziwą Grecję - obrzeża. Patrzymy na siebie porozumiewawczo: jak ten kraj jest od tylu lat w UE. Fuck - w Turcji w Bodrum było czyściej. Obrzeża są na prawdę zaniedbane. Budynki potrafią się sypać na chodniki. No cóż... jest klimat. Z powrotem wsiadamy do metra i jesteśmy w Pireusie. Tam okazało się, że do plaży jest dość daleko, więc oglądamy port i z powrotem spadamy do centrum. Na szczęście na drodze staje nam euroshop i tam znajdujemy plasterki na odciski. Będę żyć!
W planach na dziś jest już tylko Agora. Spokojnym krokiem udaliśmy się do kolebki demokracji po drodze wyhaczając bezalkoholowe piwo imbirowe i heinekena (ciekawe kto pił co). W obiekcie było świetne muzeum. Chociaż nie lubimy muzeów - to chętnie całe przechodzimy.
I znów zbliża się pora karmienia. Przewodnik zachwalał pewną uliczkę z knajpami więc idziemy prosto tam. Jedzenie jest dobre, ale mało fety w sałatce. Wczorajsze było lepsze. W końcu zostawiamy mały napiwek i jedziemy do hotelu. Robi się chłodno i moja letnia sukienka przestaje się nadawać do czegokolwiek.
W drodze do metra wchodzimy do Zary i kupuję buty, co do których się wahałam w Polsce. Jaka Pani Krysia odżałowałaby sobie różowych balerinek na wakacjach!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2013-05-29 10:49
Ateny sa piekne.Lubie to miasto.Jeden minus - za duzo turystow.
 
 
maugosiam
malgorzata majchrowicz
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 45 wpisów45 16 komentarzy16 275 zdjęć275 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
23.05.2013 - 15.06.2013
 
 
02.05.2010 - 17.05.2010