Paradoksalnie klaksony żółtych taksówek Manhattanu i ostre słońce odmieniają nasz wczorajszy wisielczy humor. Już nawet koedukacyjna łazienka przestała być taka straszna. Zakładamy po parze szortów na tyłek i idziemy coś przekąsić. Koło hotelu jest świetna pizza, a przez zmianę czasu, pora już prawie lunchowa. Serwujemy sobie po kawałeczku na stojaka. Potem kawka i tak 5-tą Ave drepczemy w kierunku południowego wybrzeża. Jest przepiękna pogoda. Nigdzie się nie śpieszymy. Co mięliśmy na checkliście jest dawno odhaczone – teraz już tylko relaks.
Mija trochę czasu i znów byśmy coś przekąsili. W sumie to jesteśmy w pobliżu Chelsea Marketu (http://chelseamarket.com/). Poszukajmy tam czegoś organicznego :). Wreszcie jest! Dziś będziemy jeść po meksykańsku. Zamawiamy tacos (część z wołowiną, cześć z kurczakiem) i kukurydziane chipsy z guacamole. Nie ma gdzie usiąść. Znajdujemy sobie miejsce na ziemi i wciągamy takie pyszności, że jeszcze długo będę tęsknić za tak dobrą meksykańszczyzną!
Planu na dziś nie ma, chociaż jest jeden elektryzujący punkt programu – Krupuś postanowił nabyć iPada. Od rana chodzi podkręcony. Wreszcie wieczorem idziemy na północ, do jednego z najbardziej okazałych Apple Storów. Ja już czuję przez skórę, że to będzie wątek komediowy.
Wchodzimy do środka. Rzeczywiście sklep jest paraliżująco duży i są w nim tłumy. Króluje biel, szkło i… przestrzeń. Ludzie biją się o kolejkę do kupowania. W końcu my. Bardzo miły pan w ciągu parędziesięciu sekund przynosi magiczne białe pudełko. Płacimy i wyjeżdżamy na zewnątrz szklaną okrągłą windą – jak w seksmisji. Niestety kontakt z moim mężem się w tej sekundzie całkowicie urywa. Jest tak podniecony, że nie jest w stanie wyartykułować słowa ani skupić się na moich krótkich komunikatach. Tak mnie to bawi! Biorę typa za szmaty i ciągnę do pobliskich stolików. Akurat jeden jest wolny. Zanim zaczyna się rozpakowywanie sprzętu, błagam o chwilę cierpliwości. Tak – muszę uwiecznić to na filmiku chociażby z komórki. Filmik nakręcony! Jestem świadoma, że cokolwiek nie powiem czy zrobię z ciągu najbliższej godziny i tak uleci gdzieś w przestworza, więc grzecznie wyciągam swojego laptopa i daję mu czas na nacieszenie. Rzeczywiście godzina wystarcza, żeby się trochę uspokoił i możemy iść dalej hahahahaha. Oooooj, jak ja dobrze znam to uczucie szeleszczących folii przy rozpakowywaniu zakupów :).