Geoblog.pl    maugosiam    Podróże    American dream    We are going to San Francisco!
Zwiń mapę
2013
10
cze

We are going to San Francisco!

 
Stany Zjednoczone Ameryki
Stany Zjednoczone Ameryki, Fresno, California
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12234 km
 
I znów znajoma melodyjka budzika. Już nawet tego nie komentuję. Aaaa nie! Właśnie, że komentuję po tym, jak tylko dowiaduję się, że Krupuś ten budzik nastawił dziś jeszcze wcześniej. Nie może odpuścić hotelowego śniadania. Idziemy. Zgodnie z przewidywaniami jest lurowata kawa i bajgle. Dooobra, coś tam przegryzamy.

Dziś w planach jest trasa do San Francisco. Jednak jest coś, co nam trochę przyblokowuje normalne funkcjonowanie: brak czystych ubrań. Niedaleko jest pralnia – jak z filmów: rzędy pralek i suszarek. Jedziemy. Krupuś strasznie chce iść do muzycznego więc ja zostaję na straży kręcących się w gigantycznych bębnach lumpów, a on idzie pobrzdęgolić. W pralni jest Internet i spokojnie można przetrwać godzinkę (pół godziny prania, pół suszenia). Poza tym jest tam masa innych kobiet w tej samej sytuacji, więc można pogadać o życiu. Przyznaję szczerze, że lubię zapach suszącego się prania, więc z przyjemnością siedzę z laptopem na kolanach i co chwilę lukam na wirujące znajome ubrania.

Jak ja uwielbiam ciuchy z suszarki! Nawet stare t-shirty są jak nowe. Wszystko jakby w impregnacie i ten cudowny zapach zmiękczających chusteczek! Mmmmm.

Krupuś wraca z muzycznego, a ja mam już poukładane w słupki czyściutkie, suchutkie ubrania. Jeszcze 50 razy oglądam śnieżno-białe szorty, które wczoraj w Yosemite tak zatłukłam na rudo, że byłam gotowa się założyć, że będą do wywalenia. Te ich detergenty…

Jeszcze przed trasą idziemy do HomeTown Buffet na lunch. Płaci się za osobę przy wejściu i je co tylko chce. Mają nawet lody z automatu! Z resztą jest wszystko, co tylko mogłoby się zamarzyć. Krupuś robi chyba z 4 rundy. Kurde – gdzie uczą tego wielbłądziego sytemu jedzenia. Ja nie umiem się tak nawsuwać. Założę się, że będę go siłą ciągnąć na kolację.

Jeszcze tylko ostatni obrót za siebie, żeby jak najwięcej z „tej prawdziwej” Ameryki zapamiętać: upalne słońce, drewniane podniszczone domy w pastelowych kolorach z białymi oknami, drzwiami i werandami, równorzędne skrzyżowania o ekstremalnie szerokich jezdniach, otwarte centra handlowe (do każdego sklepu wchodzi się z zewnątrz), ręcznie malowane szyldy sklepów i restauracji, błyszczące, czyściutkie przerośnięte pick-up’y, frytki dosłownie do każdego dania, starsze kobiety z długimi włosami i wiele wiele innych obrazków składających się w jedną amerykańską całość.

Jedziemy do San Francisco. W aucie pachnie nasze pranie! Po drodze mijamy sielankowe krajobrazy: najpierw prawie afrykańskich sawann, potem plantacji owocowych, winnic i w końcu gigantycznych hodowli bydła. Zatrzymujemy się i przy drodze kupujemy wielkie czereśnie za śmieszne pieniądze.

Po drodze do San Francisco jest duży outlet. Robimy sobie przystanek. Są pustki. Jak to się im opłaca? Krupuś wciąga adidasy – sportowiec się znalazł! Hahahahaha. Ja też nie wychodzę „na pusto” :). Nooo to są przeceny! Za cholerę nie kumam jak to działa: za obiad płacę 3 razy tyle co Polsce, a za markowe spodnie 3 razy mniej.

Dojeżdżamy do hotelu. Jest mały dreszczyk emocji, ponieważ zarezerwowaliśmy single-room. Ciekawe czy się zorientują, że za mnie trzeba będzie dopłacić. Krupuś wchodzi sam, a ja zostaję w aucie. Wraca po mnie i mówi, że recepcja jest mikroskopijna i nie da rady mnie przemycić. Nooo dobra. Idziemy z bagażami i kartą kredytową w zębach. Facet na mój widok wychyla się zza lady i z uśmiechem pyta czy skoro jest nas dwoje nie potrzebujemy drugiego klucza do pokoju. My że nie i puszcza nas wolno. Hahahaha – nie skasował nas!

Pokój jest malutki, ale mimo ostrzeżeń o dzielonej łazience, mamy własny prysznic. Do toalety trzeba wyjść. Nie stanowi to jakiegokolwiek problemu, ponieważ wszędzie jest bardzo czysto. W sumie to jedno z najczyściejszych miejsc, w jakich nocujemy. Ponieważ zostajemy tu 4 doby, warto rozpakować ubrania. Ooooo i jest niemiła niespodzianka. Rozlał się nam cały szampon. Nie pomoczył ubrań, ale nowiutka szwajcarska walizka jest cała obglutowana. Zaczynamy akcję reanimacyjną, która przeciąga się prawie do północy. Piana z wypłukiwanego przy umywalce szamponu jest dosłownie wszędzie, a my jakby było jeszcze mało emocji, kłócimy się przy tym czyja to wina hahahahaha.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
maugosiam
malgorzata majchrowicz
zwiedziła 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 45 wpisów45 16 komentarzy16 275 zdjęć275 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
23.05.2013 - 15.06.2013
 
 
02.05.2010 - 17.05.2010