Zmiana planów. Chcieliśmy jechać wzdłuż wybrzeża Kalifornii na północ, ale wizja 18-19 stopni C jest dla nas nie do zaakceptowania. Krupuś dalej zdycha, a to, że ja zaraz załapię od niego zapalenie zatok jest więcej jak pewne. Nie ma szans pokonać trasy Los Angeles – San Francisco w jeden dzień, a hotele na samym wybrzeżu zaczynają się od 100$. Jaki sens płacić taką kasę za jakiś zapyziały hotel z lat 70-tych i wycierać w nim gile? Namawiam Krupusia na wbicie się w głąb lądu i znajduję półmilionowe miasto - Fresno, gdzie w najbliższych dniach jest 43 stopnie C.
W ogóle jakoś przez to jego przeziębienie i brak słońca siada nam humor. Mam dość i nie zamierzam dłużej tego znosić. Krupusiowi aplikuję antybiotyk. Nie będzie nam tu jakieś gówno krzyżować planów. Po kilkunastu godzinach poczuje poprawę. A jak jeszcze do tego się wygrzeje to zapomni o zawalonym gardle.
Praktycznie po godzinie drogi z Los Angeles temperatura skacze o 30 Fahrenheitów. Zatrzymujemy się na kawę i po otwarciu drzwi od auta bucha taaaaki gorąc, że od razu przypominamy sobie jakie to jest uciążliwe. Nieee nie tym razem. Już swoje wymarzliśmy – teraz będą wakacje!
W trakcie jazdy zaczynam się słabo czuć. Boli mnie głowa i ledwo stoję na nogach. Pierwszy raz od wielu dni nie czuję głodu – aż dziwne. Może ostatnio o tym nie wspominałam, ale mój dziki apetyt cały czas utrzymywał swój poziom. Idziemy do chińskiej restauracji, gdzie płaci się za osobę i je co chce. Nawet nie mam siły łazić pomiędzy daniami. Głowa zjeżdża mi na stół. Ledwo wciskam w siebie jakieś krewetki.
Hotel jest mocno nadgryziony zębem czasu (jak całe miasto z resztą), chociaż nasz pokój jest w miarę czysty i duży. Włączamy klimę, ale i tak jest za ciepło. Kładę się na chwilę i przypominam sobie o co chodziło w oddychaniu przeponą i tym samym pobudzaniu układu odpornościowego. Po kilkunastu minutach „ćwiczeń” czuję się zupełnie dobrze i sama nie wierzę, że przestaje mnie boleć łeb i zatoki. Krupuś wyciąga mnie do pobliskiego centrum handlowego i robi interes życia, ponieważ znajduje zajebiste levisy za 40 dołków. Dzięki temu jeszcze pani przy kasie daje nam rabat na kolejne 20. Nic nie kumamy i bierzemy co dają :). Tak mnie to ożywia, że od razu wraca mi apetyt i lądujemy w pizzeri.
Wieczorem idziemy sobie na otwarty basen. Ja piszę bloga, Krupuś odmaka. Pijemy przepyszne soki z granatów :). Jutro zamierzamy urządzić sobie cały dzień przy basenie z kolorowymi drinkami w dłoniach :)! Dość pośpiechu.